Spotkanie Na Prowincji - Własna Korespondencja z Chin

 Home | Artykuły | Doniesienia | Linki | Info | Kontakt 

 
Jednym z centralnych zagadnień, którym poświęcone są nasze strony, to prześladowane chrześcijaństwo. Jest jedną rzeczą przekazywanie i tłumaczenie informacji zebranych przez inne organizacje, czy osobników zaangażowanych na tym polu. Jest czymś innym jednak spotkanie się twarzą w twarz z ludzmi, którzy spędzili miesiące lub lata w więzieniu, czy byli bici i torturowani dla swojej wiary. Ludzie z takimi doświadczeniami mają zazwyczaj mocne świadectwo. 

Poniższa informacja to osobiste doświadczenie naszego współpracownika podczas niedawnego pobytu tej osoby w Chinach.

 

Dotarcie do miejscowości, gdzie mieliśmy się spotkać z parą chrześcijan, zabrało nam mniej więcej pełny dzień. Moja tłumaczka/przewodnik i ja podrózowalismy pociągiem do Tiayuan, stolicy prowincji na południe od Pekinu. 
Tam musieliśmy się przesiąść na na inny pociag - ok. 4 godziny podróży. Powiedziano nam, że wioska znajduje się ok. godzinę jazdy autobusem od tej drugiej miejscowości. W rzeczywistości zabrało nam to ok. dwie godziny małym autokarem, poprzez zszarzały, zakurzony, czasem ponury krajobraz czynnych i bylych kopalni i innych przemysłowych obszarów.

Kiedy zadzwonilismy do nich, by dać im znać, że dotarliśmy do wioski, powiedzieli abyśmy czekali na nich w sklepie farmacji. Okazało się, że oni mieszkają ok. pół godziny jazdy autobusem od miejscowości w której znalezliśmy się. Czekalismy ok. półtorej godziny. Było to o tyle uciążliwe, że trudno było mi utrzymać tzw. "mały profil". Ludzie zaglądali do sklepu, niektórzy przychodzili tam jedynie po to, żeby spojrzeć na przybysza. Zdarzało się, że trącali się łokciami i kiwali glowami w moim kierunku.
Dla wielu z nich był to zapewne pierwszy przybysz "z zewnątrz". Gdybyśmy musieli czekać na zewnatrz, byłoby zapewne jeszcze gorzej - właśnie kiedy najbardziej zależało mi na tym, aby nie przyciągać uwagi.

Kiedy przybyli, to żona pojawiła się w sklepie. Nie bylo żadnych powitań, ani rozmów. Przypominało to bardziej scenę z filmu wojennego ukazujacego rzeczywistość życia członków ruchu oporu podczas drugiej wojny światowej, lub z kiepskiego filmu szpiegowskiego. Kobieta natychmiast zlokalizowała mnie wzrokiem, podeszla do mnie i zaszeptala coś do mnie po chińsku. Moja tłumaczka akurat wyszła ze sklepu, żeby rozprostować kości. Kobieta nie miała wątpliwości co do mojej tożsamości, natomiast ja nie miałem wyboru jak tylko założyć, że jest osobą, z którą miałem się spotkać. Nie pozwoliła mi zawołać mojej tłumaczki - to było zdaje się zbyt dużo zmarnowanego czasu w jej przekonaniu. Złapała mój bagaż dając znak, by za nią podążyć i niemal wybiegła ze sklepu, taszcząc moje rzeczy w poprzek błotnistej i wyboistej drogi wiodącej poprzez osiedle. Nie wydawało mi się, żeby to było w porządku, żeby ta kobieta nosiła mój bagaż, ale nie było sposobu, żeby ją od tego odwieść.

Moja tłumaczka była przerażona. Myślała, że ci ludzie to para rzezimieszków, czy złodziei, usiłujących zabrać mi moje rzeczy. Kiedy zobaczyła zachowanie kobiety - praktycznie biegnącej z moim bagażem - oraz twarz meżczyzny, który do nas dołączył, wpadła w panikę. Nie miała pojęcia o rzeczywistości życia tak wielu chrześcijan z domowego i podziemnego kościoła. Twarz mężczyzny była zniszczona ciężkim życiem, oraz jego doświadczeniami w chińskim więzieniu. Sytuacja była niemal tragikomiczna. Udało mi się wyperswadować jej, żeby podążyła wraz ze mną za nimi. Chcieliśmy się udać do jakiegoś miejsca na uboczu, gdzie moglibyśmy zamienić kilka słów i dowiedzieć się czy możemy znaleźć jakieś miejsce, gdzie można usiąść, coś zjeść i porozmawiać spokojnie, bez przyciągania zbyt wielu ciekawskich oczu.

Kiedy usiedliśmy w oddzielnym pokoiku ze stołem i podano nam jedzenie, moją obawą było czy pozwolą mi nagrywać naszą rozmowę. Nie byli przekonani. Dopiero po wyjaśnieniu, że jest to jedynie dla moich potrzeb - aby mi pózniej było łatwiej pracować nad tym materiałem. W końcu zgodzili się. Kiedy przełamaliśmy pierwsze lody i dowiedzieli się trochę o mnie (że pochodzę z niegdyś komunistycznego kraju, itd.), pozwolili mi nawet zrobić im zdjęcie.

W miarę jak rozmawialiśmy, zaczęła się wyłaniać historia, która była mi znana w ogólnym zarysie od mojego zachodniego kontaktu. Mężczyzna powiedział mi, że właściwie, to on nie ma wiele do powiedzenia, że mógłby streścić to wszystko w jednym zdaniu. Ale w miarę zadawania im pytań, więcej szczegółów zaczęło się wyłaniać z naszej przerywanej rozmowy.

Oboje są chrześcijanami od ok. ośmiu lat. Nawrócili się czytając Biblię. Nie wiem jak ta Biblia dostała się w ich ręce, a byłoby ciekawe dowiedzieć się tego. On był członkiem Partii Komunistycznej kiedy był aresztowany. Wiemy, że "nie możemy służyć obu panom...". Ten, zwany komunizmem, przypomniał mu, że jeśli chce służyć Bogu, to będzie ukarany. Był przetrzymywany przez 14 dni, a następnie po przesłuchaniach skazany na rok więzienia, obozu, tzw. reedukacji przez pracę.

Powiedział, że nie byli żywieni zbyt dobrze. Otrzymywał ok. 200g pożywienia dziennie. Zapytany, czy był bity przez policję, czy strażników, powiedział, że nie, ale dodał, że był bity przez innych więżniów. Powiedział, że "byli tam złodzieje, włamywacze i zbrodniarze". Władze i straż więzienna nie przejmują się za bardzo takimi rzeczami.

Dlaczego był uwięziony, co było jego zbrodnią? Był zakwalifikowany jako członek "kultu", "złej", czy "wrogiej" religii. Ta kategoria została stworzona przez rząd chiński w latach dziewięćdziesiątych i może być wykorzystana do zakwalifikowania doprawdy kogokolwiek jako przestępcę, jeśli tylko dana osoba posiada jakąś religię, wiarę, ma mocne przekonania, lub przystaje do jakiegoś systemu myślowego/filozoficznego w zakresie nieaprobowanym przez rząd.

Małżeństwo jest obecnie pod obserwacją - odkąd on został wypuszczony z więzienia. Ich sytuacja jest smutna również dlatego, że nie są w żadnej wspólnocie, ani kościele i nie znają innych wierzących wokół nich. Jednak powiedzieli mi, że modlą się i czytają Biblię. Powiedziano mi póżniej, że w tym rejonie jest wielu wierzących w zborach domowych, ale musi im być bardzo trudno znależć innych chrześcijan, ze względu na ich szczególną sytuację, w strachu przed ponownym uwięzieniem.

W pewnym momencie uczynili jasnym, że muszą już iść. W trakcie naszej raczej krótkiej rozmowy oglądali się na drzwi, szczególnie kiedy słyszeli jakiś głośniejszy dżwięk. Zapytani, czy mają Biblię, powiedzieli, że mają jedną, ale chętnie przyjęli tę, oferowaną im przeze mnie, wraz z pewną liczbą traktatów. Kiedy byli gotowi do wyjścia wepchnęli otrzymaną Biblię i traktaty za paski w spodniach by je ukryć pod ubraniem.

W ktorymś momencie naszego spotkania powiedzieli, że chcieliby mnie zaprosić do swojego domu, ale wstydzą się warunków w których żyją.


To tylko część tej historii, ale dowiedzieliście się tego co najważniejsze. Powyższe doświadczenie zostało opisane we w miarę szczegółowy sposób, abyście mogli mieć pewne wyobrażenie o ich sytuacji, o realiach ich życia. Bez tego znalibyście jedynie suche fakty. 

Nie wiemy ilu chrześcijan żyje w Chinach w ten sposób.


 

Edycja: R-Kiver, pazdziernik 2003

 Home | Artykuły | Doniesienia | Linki | Info | Kontakt 

|| © grazingsheep.com   1999-2010 ||